Mieszkańcy pruskiego Pomorza
Część pierwsza – Kaszubi
Zapraszamy na ludoznawczą wędrówkę po Pomorzu. Nieznany z imienia i nazwiska autor, który jak pisze, spędził wiele lat między mieszkańcami Prus, szczegółowo opisuje miejscową ludność. Artykuł ukazał się w dwóch częściach, więc my także publikujemy je na naszym portalu osobno – część pierwsza opowiada o Kaszubach, druga – o Borowiakach.
Artykuł ukazał się w gazecie Nadwiślanin w środę 4 lutego 1863 r. Czasopismo ukazywało się w latach 1850 – 1866, jako odpowiedź na brak polskojęzycznego pisma o tematyce politycznej w ówczesnej prowincji Prusy Zachodnie.
Relacja, którą dziś publikujemy, mimo słusznego wieku, całkiem niedawno wywołała żywą polemikę wśród kociewskich publicystów – wszystko to przez wzmiankę o Kociewiu (w drugiej części artykułu), a także o Floriana Ceynowę, któremu przypisano autorstwo artykułu.
Polskojęzyczne materiały etnograficzne o naszym terenie z tego okresu, należą do rzadkości dlatego zachęcamy do zapoznania się z ciekawym spojrzeniem na ówczesnych mieszkańców tej części Pomorza.
Mieszkańcy pruskiego Pomorza
Żądasz, szanowny redaktorze, abym skreślił dla Nadwiślanina obraz ludności, wśród której kołatany losem tyle lat spędziłem. Czynię czego chcesz, z warunkiem jednakże, iż niewprawny mój styl ogładzisz.
Powszechnym było mniemanie, że w Prusach Zachodnich żywioł niemiecki przeważył polski, że narodowość polska, jeśli nie całkiem ustąpiła miejsca innej, to bliska już ustąpić z widowni dziejowej lub przenarodowić się.
Nawet po czasopismach polskich przed kilku laty jeszcze mało, pobieżnie albo wcale nic nie wspominano o Prusach Zachodnich. Dano się podobno obałamucić ogłoszeniami ze stronniczych źródeł płynącemi i mniemano, iż dawna żywotność nasza bezpowrotnie utracona dla nas.
Zamiast więc przyjść nam w pomoc, wolano milczeć.
Mylił się jednakże bardzo ten, który stracił wiarę w swych rodaków.
Lud nasz pozostał wiernym mowie i wierze swych przodkow; ścieśninym będac na zewnątrz z dwóch stron obczyzną, wewnątrz zaś napełniony napływem tegoż samego żywiołu, zdołał się ostać przy dawnych zwyczajach i mowie.
Wierny zawsze kościołowi trzymał się mocno wiary, a nie odstępując upornie swego języka uczył nawet cudzoziemców po polsku. Wysłani we wielkiej liczbie kapłani niemieckiej narodowości zmuszeni byli uczyć się dla ludu języka polskiego, aby tym samym jego zaufanie pozyskać. Wielu na ten sposób kapłanów spolszczyło się tak, że nie tylko w obecnym czasie nie są polskiej narodowości nieprzychylnymi, ale nawet kochają język polski jako język ojczysty starając się nadto o rozszerzenie pisemek polskich wśrod ludności polskiej, w celu jej oświecenia. Przykład to bardzo zbawienny, a prawdziwemu kapłanowi zaszczyt i wyższą zasługę przynoszący.
Uciechę sprawia o naszym ludzie powyższe pochwały pisać, ale tylko o ludzie, bo tak zwana klasa oświecona, obywatele nie wszędzie z zasady wierni mowie ojczystej zostawali, mianowicie na lewym brzegu Wisły, szczególnie zaś w głębokich Kaszubach, gdzie osobliwie w towarzystwach, przy zabawie, wnet całkiem takową ze swego grona wykluczano. Czytając niejeden o głębokich Kaszubach może nie wie, które okolice głębokimi Kaszubami nazywamy.
Kaszubi, czyli jak Mrongowiusz, w przypiskach do przekładu Ksenofonta ich zowie Kaszebowie, mieszkają nad Morzem Bałtyckim, pomiędzy rzekami Wisłą i Łebą.
Prawie wszyscy geografowie w zbyt ciasnych granicach Kaszubów zamykają. Lud w styczności z nimi będący, mianowicie Boracy, szczerszym jest od geografów, nawet od samych Kaszubów, zakreślając im granice większą przestrzeń obejmujące. I tak podług ich sądu czyli rozróżniania Kaszubi trójkąt tworzą, którego jedną ścianę tworzy linia od Gdańska do Chojnic, druga Chojnice z Łebą łączy,a trzecią ścianą naturalną jest Bałtyk. Kaszubi od Chojnic do Kościerzyny nazywają się „bliższymi”, od Kościerzyny do Kartuz i nieco dalej „dalszymi”, a stąd po morze „głębokimi”. Kaszubi bliżsi zamieszkują bardzo piaszczystą równinę, najwięcej choiną, jak u Boraków posianą.
Są i tutaj lepsze role, np. do Kosobud (Friedrichsbruch) i Brus należące, lecz nie mówi się o wyjątkach, tylko o ogóle, bo gdybym o wyjątkach chciał pisać, musiałbym i miejsca wymienić, które tak w piaski obfitują, że nie tylko na tychże ani żyto, ani kartofole, ani tatarka (prawie jedyne zboże tej płaszczyzny) się nie udaje, ale z których pieszo ledwo wybrnąć, a wozem zaledwie wyjechać można, jak np. w Drzewiczu i Swornegaciach, gdzie lud biedny po większej części z ryb żyje, których im liczne jeziora, z których rzeka Brda wypływa, dostarczają.
Swornegacie mają jednakże kościołek filialny z drzewa, w którym nadspodziewanie dobry śpiew słyszałem. A co najgłówniejsza, iż lud w litanii do Matki Boskiej błagał o przyczynienie się za Polską, śpiewając: Królowo korony polskiej, módl się za nami! Ten śpiew w zakątku prawie deskami zabitym od reszty świata, wśród piasków i choiny, tuż pod samą Pomeranią leżącym, pomyślałem, daje wiele wróżyć o ludzie, z którego ust wychodzi.
Mieszkańcy drugiego tj. lewego brzegu Brdy nazywają ten lud Gochami, chcąc przez to odmianę wymowy, jak też brak wszelkiej oświaty oznaczyć. Co do pierwszej znalazłem w istocie niejaką, ale co do braku oświaty równają się jednakże mieszkańcom drugiego brzegu Brdy od Gochów Krubanami przezwanym. Bo rozmowa z obcymi idzie im dosyć gładko, co stąd niezawodnie pochodzi, iż mając głównie utrzymanie z ryb, takowe po innych stronach prowincji na sprzedaż roznoszą i z dialektami jej się zapoznają.
Mówiąc o oświacie z boleścią wyznać musimy, że tak Gochom jak i Krebanom jej trzeba, wina spada jednakowoż nie na lud, ale na odległość kościołów od siebie i na nauczycieli, bo z wyjątkiem kilku są jak w bliższych tak i całych Kaszubach wnet wszyscy narodowości niemieckiej, lub też zgermanizowani, a przez to samo niezdolni młodzieżą wyłącznie polską kierować.
Umie jednakże w Kaszubach zawsze przynajmniej kilku w każdej wsi czytać i pisać po polsku, co jednak osobliwie czytanie na polskiej książce głównie przypisać należy staraniom rodziców nauczającyh dzieci po domach swych.
Dobry więc był pomysł, aby założyć seminarium nauczycielskie w Kościerzynie z przystosowaniem do potrzeb polskiej ludności Kaszub. Wsie całych prawie Kaszub są gburskie albo szlacheckie; ostatnie mają zwykle wielu posiedzicieli np. wsie w bliższych Kaszubach: Małe Chełmy, Borzyszkowy,a w głębokich: Strzebielino, Strzelno itd.
Wsi jednemu obywatelowi należących jest w bliższych Kaszubach bardzo mało, jedne tylko wymieniam: Wielkie Chełmy mające 24,000 mórg gruntu, pomiędzy którymi wiele jeszcze boru i jezior. Gburskie wsie są nadzwyczaj wielkie, bo niektóre i do 60 dosyć zamożnych gburów liczą, wymieniam tu kilka: Czyczkowy, Kosobudy, Brusy, Karsin, Wiele, wszystkie z sobą graniczące.
Niektórzy z gburów chodzą sobie całkiem z pańska, żyją jednakże z rzemieślnikami wiejskimi, komornikami i wyrobnikami w braterstwie, gdy przeciwnie partykularna szlachta głębokich Kaszub pomimo swej dobroduszności częściowo jeszcze przesądami się żywi. Bliższe Kaszuby bliżej Kościerzyny równają się znowu bardziej Gochom, co do żyzności ich płaskich pól. Dała atoli natura i temu ludowi jezioro i to jedno z największych w tej prowincji – Wdzydze.
Nadto hoduje lud biedny jeszcze indyki na sprzedaż. Mowa bliższych Kaszub nie ma prowincjonalizmów, tylko się różni akcentowaniem pierwszej zgłoski w wyrazach z trzech się składających, nadto niekreskowaniem „s” i „c”.
Kaszubi dalsi cieszą się już lepszymi gruntami, ale za to też i górzystszymi i w kamienie obfitszymi. Z jednej z ich gór, czyli pagórków drzewami porosłej, do Borzestowa należącej jest dziura, w której gdy kamień się wpuści, wiatr w niej się znajdujący, takowy bezwłocznie wyrzuca.
I tu jest jezioro Radunie niebardzo szerokie, lecz za to kilka mil długie. Mowa jest już wybitniejsza, co do jej szorstkości i dodawania „le” i „doch”. Wreszcie Kaszubi głębocy, około Wajerowa (Wejherowa) wielu wyrazami reszcie Prus wnet niezrozumiali są, np. wyrazem „melma” (Wetterleuchten), „białka” (żona), „wrzasnąć” (zlęknąć się), „pój na buten” (pójdź na dwór), „checza” (chata), „krusza” (krowa) itd.
Przytakujące ich odpowiedzi poprzeda zawsze „kotojó”. Wyrazy „mówić, gadać” zastępuje zawsze „rzec”.
Wreszcie we wielu wysłowieniach, mówią czyściej po polsku niż inni mieszkańcy Prus np. zamiast: „to ma taki art, jakoby …”, mówią: „to ma wzór….” zamiast „cielak”, „jagniak”, „kurczak” mówią: celę, jagnię, kurczę itd. Akcent i deklinacje mają te same, co bliżsi i dalsi Kaszubi np. „pójmy dómiastu”, wyjąwszy dwuzgłoskowe wyrazy, kończące się na „y”, które „y” akcentują , np. „chory”, „biały”, „płochy” zamiast dziki, „syty” zamiast tłusty, „miodny” zamiast słodki.
Wyrazom samogłoską „o” się zaczynającym dodają wszyscy Kaszubi „w” np. wojc (ojciec), worać, wóltarz. „W” zmieniają zaś na „g” np. gdowa.
Szkoda, że zamiast słów słowiańskiego pochodzenia zastąpiło wiele germanizmów, po części u ludu już utartych. Wina to obywateli, o których w tym względzie już na wstępie mówiłem, lecz podług nowszych u nich objawów daje się spodziewać, iż polubią znowu język polski, arcydrogi, bo od ojców i praojców wyłącznie używany i że znowu zamiast na niemieckich będą na polskich modlić się książkach, przekonawszy się, że modlitwa w ojczystym języku tylko prawdziwie i szczerze z serca wydobywać się zdolna.
Niektórzy mniejsi obywatele poczuli też to już, bo używają polskich tylko książek, tak do nabożeństwa, jako i do nabrania wiadomości potrzebnych i wydoskonalenia się w języku polskim: „Nadwiślanina” i „Przyjaciela Ludu” trzymają także już od lat przeszło dwóch. Co do żyzności pól głębokich Kaszub, to lepsze są od już opisanych, bo i w pszenicę wydawać zdolne, gdyby w dobrą kulturę wprawione były, osobliwie zaś przez używanie więcej mierzwy niż dotąd, bo zarośla bukowe, grabowe, dębowe oraz mnóstwo bagien czynią grunta te zimnymi.
Wieś Tuszkowy, o której Boracy tak wiele powiastek rozpowiadać umieją, leży też w głębokich Kaszubach. Bogate hrabstwo Przybendowskich, po których stypendium Wajerowskie egzystuje, jest dziś w ręku Keyserlinga, podkomorzego; 18 tysięcy lasu należy jeszcze do jego dóbr. Porosłe krzewami i lasami pagórki głębokich Kaszub osobliwie około Wajerowa czynią te strony najpiękniejszemi z całych Prus zachodnich.
Wajerowo w dolinie Redą przerzniętej leży zatem w najpiękniejszem położeniu, któremi jeszcze rozporoszone po wierzchołkach leśnych pagórków kaplice wiele uroku dodają.
W sklepie klasztoru leży jego fundator Wajer, w obrazie choru reformackiego w naturalnej wielkości ze swą małżonką przedstawiony i polskim napisem z dodaniem dnia urodzenia i zgonu opatrzonym. Lud okolicy wiele legend i powieści o nim dziś jeszcze opowiada. Klasztor wajerowski korzystny bardzo wpływ na ludność tamtejszą wywiera tak pod względem moralności, jak i narodowości, bo we farze tylko w języku niemieckim kazania się prawia, na które tylko z miasta się schodzą.
W okolicy Pucka leży piękny zamek Rucowo (Rzucewo) z wieżą, na której najwyższym piętrze krzesło z dalekowidzem się znajduje, skąd król Polski Jan (chodzi o Jana III Sobieskiego – red.) okolicę w czasie wojennym przepatrywał. W pieczarze podziemnej przy lodowni spostrzegamy kroplospad w miniaturze. Mieszkańców Mechowa nazywają „Belakami” z powodu, iż nigdy „ł” nie wymawiają.
Po prawej stronie Pucka nad morzem jako i na półwyspie Heli żyje lud prawie tylko z ryb; nawet niewiasty zajmują się ich połowem. Jest to lud rybacki w całym znaczeniu tego wyrazu, wie on czas jak najpewniej mżostu każdego ryb gatunku. Gdy zaś czasem niespodzianie ukaże się podczas nabożeństwa w kościele, na ten czas, na daną przez kogokolwiekbądź wiadomość o tym, opuszcza lud kościół i kazanie, a spieszy na miejsce wskazane.
Siła i wzrost wielki są cechą tego ludu. Lud ten oprócz Morlachów najwięcej ze Słowian może dostarczyć majtków i żeglarzy do marynarki.
Pastuchy kaszubskie pasące stadami pojedynczo bydło całej wsi umieją na trąbach, bazunami zwanych pięknie wytrąbywać, lubując sobie w graniu, szczególniej we wieczór przed domami swych panów.