Legenda o Świętej Małgorzacie i Jej posłusznym ludzie

O tym jak lud tucholski Najświętszej Panienki usłuchał

Pięciokroć Tucholi, miasta przedniego, które w zamierzchłym czasie książę Sambor założył, broniła przed Szwedem Najświętsza Panienka. I pięciokroć smok zamorski musiał ustąpić ze swoimi hardymi regimentami, co pobożny naród tucholski widząc, dzięki potem czynił Wybawicielce i ofiarował farze obraz z Jej cudownym, srebrnym wizerunkiem oraz zmyślnie wierszowaną inskrypcja. Znalazły się w niej słowa wyszczególniające, co ów obraz znamionuje i kto byt jego fundatorem:

Znak obrony Twej Panno, Matko prawdziwego Boga, przez wojnę szwedzką – całość miasta tego, Któreś od nieprzyjaciół pięćkroć obroniła. Przeto na dziękczynienie nas samych w niewolą Oddajemy: miej w opiece Tucholą.

Powiadano wszakże, iż Tucholi broniła również święta Małgorzata.
Zdarzyło się, bowiem przed wiekami, że wróg niewiadomy zjawił się pod murami miasta i grozę swą w pełni mieszkańcom odsłonił. Może to znowu był ryzy diabeł szwedzki, może wcześniejszy odeń Krzyżak zakuty w żelazo, a może inny grabieżca, któremu Tuchola, tchnąc lubymi woniami żywicy i barci ze swoich przepastnych borów, zasmakowała niby kęs jaki wyborny? Niepodobna to już wiedzieć, lecz jak tam było, miasto stanęło do walnej obrony. Na głos dzwonów zamknięto wszystkie bramy i wywleczono na wały ufnice, kamienniki, a także kartan potężnej mocy, choć dział tych oraz innych huk czyniących instrumentów nie było wiele, tak, 'jak nie było pod dostatkiem smoły w beczkach tudzież cepów sposobnych do odpierania cisnącego się wszędy żołnierskiego mrowia. Prócz niewiast i dziecińca, wszyscy tucholanie ruszyli z wielkim animuszem do walki i siła trupów nieprzyjacielskich legło wówczas, czy to pod bombardierskim ogniem czy to na prostszy modus ubitych. Kule latały w powietrzu jak straszliwe bąki, raz po ras któregoś draba obcego autoramentu ekspediując na tamten świat, a i nie po próżnicy trzymano w garściach owe cepy, spiesznie zrychtowane piki czy wieprza raczej godne topory rzeźnickie. Spisywali się chlubnie bracia tucholscy, ale w końcu każdemu stało się widno, iż już tylko na miłosierdziu Bożym przebywa, bo miastu, wyjąwszy serca ludzkie, pilnie mocy obronnej zabrakło.
Rzecze z desperacją wójt do puszkarzy (przy działach zatrudnionych);
– Pomrzemy…
Rzeką oni, okrutnie utrudzeni a czarni, albowiem dym przydał im prezencji murzyńskiej:
– Pomrzemy, miły panie wójcie…

Jedne niewiasty Panu Bogu modłami się przypominały. Znów drugie, w płaczu miększe, zalewały się łzami, siejąc zamieszanie. Klęska nastąpiłaby jeszcze tego samego dnia. Wszelako akurat pociemniało na wieczór i nieprzyjaciel, spragniony jadła i spoczynku, odstąpił od szturmu. Miał oczywiście uderzyć co świt i za widoka dokonać pogromu, ażeby lepiej wtedy nasycić wzrok ową brzydkoscią spustoszenia, o której prawi Mateusz Ewangelista.

Miasto zdawało się być przepadłe. A tymczasem, ledwo tylko noc czarna wychynęła jak liszka z borów, przysuwając się ze swoimi gwiaździstymi ślepkami ku domom, strwożeni ludzie dostrzegli w pobliżu jednej 2 baszt dziwnie jaśniejąca postać. Niewiasta będąc w zakonnych szatach, snadź szlachetnego rodu (sadząc z postawy), a przy tym pokorą i skromnością zdobna, płynęła jakby ponad ziemią na niewidzialnym galarze. Kto zacz ona? Nie wiedział wójt i nie wiedzieli inni mędrkowie, choć bardzo to ich zaciekawiło. Dopiero wielebny pleban, przybiegłszy zziajany na wezwanie, spojrzał na zjawę i struchlał, gdyż rozpoznał w niej świętą Małgorzatę.
– Wszelki duch Pana Bogna chwali… – wyszeptał zbielałymi usty, padając na bruk.
Ale że miał ze świętą duszą do czynienia, a nie z potępieńcem, wnet przyszedł do siebie i tak odezwał się do przybyłej:
-O, święta Małgorzato w mieście Tucholi będąca! Nie masz większego szczęścia dla nas, niebożąt śródleśnych przez straszliwego wroga napastowanych, niż no, że przed jutrzejszą śmiercią możemy ujrzeć Twoje czcigodne oblicze. Nie masz i dla mnie, niegodnego pasterza tej trzody i pokornego bogomodlcy, lepszego nagrodzenia, niż ono, że mogę się rozmówić personalitater z tak zacną wysłanniczką niebios, choć myśl mnie takowa dręczy, co też, najmilsza siostro, sprowadza Cię teraz do naszego miasta?

Okazało się, iż Święta przyszła, aby wielce jej miłym, obywatelom Tucholi udzielić rady w materii militarnej. Zdumiał się setnie poniektóry: byłażby i w tej materii biegła? A już trwała nauka i wszyscy, osobliwie zaś pleban, wójt i zwierzchność cechowa, postąpili bliżej, zapominając na ten moment o swych strapieniach.
– Nie w kartanach, moździerzach, mieczach czy też cepach wasza obrona i ratunek, ale w czym inszym – powiedziała święta Małgorzata. – Róbcie dobrze tym, którzy was nienawidzą, i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście zostali prawdziwymi synami Ojca Niebieskiego… Czy to nie tak nakazywał Pan Jezus, wielebny plebanie, coś mnie oracją przed chwilą zaszczycił?
Pleban skinął głową, że tak.
– A są też insze słowa Jezusowe: kto na ciebie kamieniem rzuci, to ty na niego chlebem. Tędy niechaj piekarzowie wasi – mówiąc to, święta ściszyła głos, żeby wieczerujący pod murami przeciwnik nie dosłyszał – na sposobią chleba przez noc a na zaraniu rzucicie go wrogowi w dół ile tylko wam sił i bochnów stanie, i będziecie patrzeć co dalej będzie…
Po tych słowach święta zniknęła w ciemnościach.

Ten i ów zdumiał się znowu, czemu by chleb, tak marnotrawnie rzucony, miał rozstrzygać w srogich sprawach wojennych przynieść biednej Tucholi ocalenie. Kiedy jednak, nie lekceważąc rady, obsypano nazajutrz wroga gradem złoto-brązowych krążków aż wiew szedł od ich zapachów, gorąca i przelotu, każdy, kto żyw tylko, mógł wkrótce ujrzeć jak straszne regimenty zaczynają uciekać.
– Musi maja te ludzie, czorty przeklęte -złorzeczył hetman nieprzyjacielski – jeszcze sporo zapasów w swej twierdzy, skoro tak swawolnie chlebem ciskają. Jakoż z tymi kutymi szczurami się rozprawić, gdy wczoraj całkiem z sił opadali, a dzisiaj nam zabawy urządzają. Tfu, „niewątpliwie najlepiej tego tajemnie sprawującego się grodu unikać!

Miasto Tuchola zostało uratowane i błogą przeżyło radość. Żeby zaś uczcić tak znakomitą i bogobojną obrończynie, wójt własnowolnie, a także na prośby mieszkańców, zlecił po wsze czasy umieścić postać świętej w herbie i pieczęci magistrackiej.

Co też spełniając niebawem ex corde, dodano patronce krzyż do prawej ręki, a gołąbka do lewej, bo jest ich wszak godna.
Niechajże im służy, jak służyła na wieki wieków.

Na podstawie M. Ollick „Maltych i grapa” wydawnictwo LOGO, Tuchola 2007