Królewski kamień

Legenda o kamieniu z królewskimi insygniami

Marek Lejk

 

Działo się to w połowie XIII wieku, kiedy na całym obszarze kraju toczyły się walki o tron. Świętopełk, książę świecki, spiskował ostro z Samborem II – władcą północnego Kociewia. W zgodzie łupili ziemie położone między ich stolicami, a zdobycz dzielili po połowie. Książęca komitywa trwała do dnia, kiedy przyszło określić granice ich panowania…

Wiedział Świętopełek, że nowe zdobycze czekają na niego tylko na północ od Świecia. Tam lasy były pełne dorodnych drzew i obfite w zwierzynę, barcie pełne słodkiego miodu i pola, chociaż lichutkie złotem zbóż nagradzały pracę chłopów. Ziemia była wymarzona. Tak też myślał i Sambor II. Nieprzejednani książęta stali się wrogami.
Najpierw toczyli słowne spory, a następnie chwycili za miecze. Przez kilka lat zmienne szczęście obijało się między nimi. Jednego roku wojowie Świętopełka ruszali na północ, aż po Skórcz, by następnego roku ustąpić pola wojskom Sambora II.
Borowiacy byli między młotem i kowadłem. Wojny przynosiły tylko cierpienie i zniszczenia.
Kiedy wieści o walkach dotarły do uszu Władysława Łokietka, ten nie bacząc na zagrażającego mu od południa i układającego się z Krzyżakami Wacława II, wyruszył na Pomorze, w Bory Tucholskie. Postanowił sam rozstrzygnąć spór między książętami.
Przez Poznań, Bydgoszcz, z biegiem Wisły dotarł do Świecia i dalej wzdłuż Wdy dotarł do wioski Osie.
Tam spotkał drwali, kołodziejów, bartników, szewców, krawców i rolników, którzy, nie oglądając na toczące się wokół walki, dbali o swoje rodziny, uprawiali pola, wycinali i sadzili lasy, pozyskiwali miód z leśnych barci, polowali na wolne zwierzęta i pomnażali majątek.

– Komu chcecie służyć? – pytał król napotykanych ludzi. Zawsze odpowiadali tak samo: – Naszej ziemi i Bogu.
Zadumał się  zdziwiony Władysław. A gdzież tu miejsce dla książąt, magnatów i króla?
Jednak podobała mu się hardość, pracowitość i niezależność Borowiaków.

Ryty z królewskimi insygniami - fot. Marek J. Lejk

Ryty z królewskimi insygniami

Wracając na świecki zamek zatrzymał się władca we wsi Żur, u ujścia rzeki Sobiny do Wdy. Nakazał rozbić obóz na leśnej polanie, a swój namiot ustawić pomiędzy dwoma dużymi dębami. Stąd miał widok na rzekę i krainę, o której rozmyślał cały wieczór.
Rano wstał skoro świt, wyszedł przed namiot i już wiedział, co powie.
Do mnie – krzyknął do uczonych w piśmie – Pisz, bakałarzu, co rzeknę- wstrzymał głos, by ten zdążył przygotować pergamin i pióro.
Jednym tchem król wygłosił:

– Na tym kamieniu – tu wskazał ręką głaz na którym stał – niechaj rzeźbiarze wyryją krzyże i królewskie insygnia, aby wszyscy wiedzieli, że tylko Bóg, król i miejscowi mieszkańcy mają prawa do tych ziem i do tego, co się na nich urodzi. Kamień ten niech zostanie tu po wsze czasy.
Taka jest moja wola – dodał głośno.

Pisarz skwapliwie notował. Król podpisał pergamin i po zwinięciu zapieczętował. Gońcy pospieszyli z nowiną we wszystkie strony Pomorza i Kujaw, a książęta pogodzili się z wolą króla.

Na pamiątkę wydarzenia i królewskiej decyzji do dzisiaj kamień ten leży przy drodze z Osia, przez Spławie i Drzycim do Świecia, a dwa potężne dęby po dziś dzień szumią , że trafne to było rozstrzygnięcie.

Autor: Marek J. Lejk – Osie

wg rękopisu M. Lorkowskiego

Korekta: Beata Bucholc – Osie